Artykuł sponsorowany
Od dawna wiedziałam, że czeka mnie przeniesienie z jednego miejsca zamieszkania w inne. Planowałam to dość skrupulatnie pod wieloma kątami, ale zlekceważyłam samo przewiezienie rzeczy. Wydawało mi się, że poradzę sobie w “chałupniczy” sposób, czyli koleżanka z samochodem w wersji kombi i pakujemy…
W tym wpisie dowiesz się jakie konsekwencje poniosłam i czy warto postąpić, jak ja wtedy podczas przeprowadzki.
Pakowanie – ubrań, czy się w kłopoty?…
Jak wiecie, jestem blogerką kulinarną. W związku z tym mam bardzo dużo przedmiotów zarówno do gotowania, jak i fotografowania potraw. Sztuka fotografii jest naprawdę ważna w prowadzeniu bloga kulinarnego, dlatego mam dużo ciężkich teł, stoliki, krzesła i wiele materiału ozdobnego (w tym bardzo kruche i cenne naczynia). Przeczytałam na jakiejś stronie, jak pakować swoje rzeczy, by nic nie stłuc, a do tego łatwiej odnaleźć się podczas rozkładania wszystkiego w nowym miejscu zamieszkania itd. Wydawało się, że mam to pod kontrolą. Przyszedł dzień “sądu”. Magda (wspomniana przyjaciółka) zaparkowała samochód pod blokiem i przyszła na górę pomóc mi znosić rzeczy. Podczas planowania lekko przeliczyłam się z czasem – przecież nie mam do dyspozycji windy, a więc będziemy musiały zrobić wiele rund na 4 piętro i z powrotem z nie najlżejszym obciążeniem w postaci pełnych kartonów, worków itd.
Trudno się mówi, musiałyśmy sobie poradzić same i szło całkiem szybko, gdyby nie kolejna kłoda pod nogami… Mianowicie, poukładanie w osobowym samochodzie wszystkich kartonów, worków i innych akcesoriów typu telewizor tak, aby nic się nie uszkodziło, nie zgniotło itd. To prawdziwe kombinatorstwo…
Ręce nam opadły, przeprowadzka miała zająć 2 godziny, moja przyjaciółka miała do załatwienia ważną sprawę i nie planowała spędzić ze mną 5 godzin, to zrozumiałe. Niestety nie było wyjścia, Magda przełożyła wszystko, co miała do zrobienia tego dnia i na spokojnie zaczęłyśmy pakować bagażnik i tylne siedzenia auta.
Kombi – pojemniejsze niż wygląda
Udało się zamknąć bagażnik, przybić piątkę i powiedzieć głośno “jedziemy!”. Wtedy jeszcze nie zdawałyśmy sobie sprawy, że w nowym miejscu zamieszkania napotkamy na awarię windy… Postanowiłyśmy się już nie denerwować i spokojnie wnieść wszystko do nowych 42 m2. Bądź co bądź, miałam przygotowane wino na podziękowanie i skoro Magda miała czas do końca dnia, to dlaczego by nie zrobić sobie babskiego wieczoru.
Kartony leżą, połóżmy się i my…
Gdy wszystkie rzeczy pojawiły się na swoim miejscu (czyt. na podłodze), my usiadłyśmy na kanapie, wypakowałyśmy dwa kieliszki, wino i laptop (bo bez muzyki to nie to samo!). Zmęczenie dawało o sobie znać, ale cieszyłyśmy się, że to już za nami.
Tydzień po mnie miała się przeprowadzać nasza wspólna znajoma i Magda stwierdziła, że na pewno już nie da się namówić na podobną historię. Zaczęłyśmy z ciekawości szukać w internecie firm, pomagających przy przeprowadzkach i okazało się, że np. na serwisie http://gielda.furgonetka.pl/ jest ich do wyboru, do koloru – sprawdzeni panowie, gwarancja jakości i inne cuda… Przeanalizowałyśmy koszt profesjonalnej obsługi, która zawiera transport busem (dużo miejsca!), znoszenie i wnoszenie wszystkich rzeczy przez pomocników i złapałyśmy się za głowę (oczywiście w pozytywnym sensie). Serwis, który znalazłyśmy działa bardzo sprawnie – wystarczy umieścić bezpłatne ogłoszenie, opisujące przedmioty do przewiezienia, a następnie samemu wybiera się najlepszą ofertę (oferta zawiera konkretną wycenę, czyli kolejny plus!). Z niedowierzaniem przeczytałyśmy informację, że serwis pozwala zaoszczędzić do 60%, ale okazało się, że przewoźnicy często realizują kilka zleceń w jednym przejeździe, więc rzeczywiście dzięki temu cena może być bardzo zredukowana.
To już pewne, że następnym razem nie będę truć głowy znajomym, tylko zapłacę przysłowiowe “parę groszy” i cała misja przeprowadzkowa przebiegnie w miłym klimacie, a do tego dzięki aplikacji mobilnej będę mieć wszystko pod kontrolą.
Puenta dopiero nadeszła
Trzeba było coś zjeść. Szukając talerza i sztućców do pizzy zauważyłam, że potłukło się kilka naczyń. Na szczęście nie były to moje ulubione pozycje ceramiczne, ale ogólnie szkoda…
Następnego dnia rozpakowywałam swoje rzeczy i okazało się, że niektóre gadżety się pogniotły, stłuczeń okazało się więcej, niż początkowo, a ból pleców postawił kropkę nad “i”. Zdecydowanie stwierdzam, że ta przeprowadzka się nie udała. Trochę żałuję, że nie sprawdziłam wcześniej innych rozwiązań, bo cena zniszczeń okazała się wyższa, niż kwota, jaką zapłaciłabym za profesjonalny przewóz. Na szczęście mieszkanie samo w sobie okazało się takie, jak chciałam.